To jest archiwalna strona czasopisma "Autoportret", na której zgromadzono zasoby z lat 2009-2017. Serdecznie zapraszamy do korzystania z aktualnej wersji strony i bezpośredniej lektury udostępnianych przez nas treści.

Nasze czasopismo proponuje refleksję nad kondycją przestrzeni, w jakiej funkcjonujemy. Jesteśmy przekonani o tym, że otoczenie wywiera wpływ na człowieka, a człowiek wpływa na swoje otoczenie. Przyglądanie się tej relacji pozwala nie tylko na zdobycie wiedzy o nas samych, stąd nazwa „Autoportret”, ale może się stać impulsem do zmiany na lepsze przestrzeni, w której żyjemy.

więcej o Piśmie



pismo

Wirtualna metropolia. O niezrealizowanych projektach dwudziestolecia międzywojennego

Na przekór maksymie profesora Chappeya dzisiejsza architektura „rysowana” i „mówiona” nie jest już merde. Wręcz przeciwnie – niczym nie ustępuje architekturze budowanej. Sprzyja temu – pisze w swoim artykule Jarosław Trybuś – architektoniczna kolonizacja świata wirtualnego oraz niemal nieskończone możliwości tworzenia doskonałych komputerowych wizualizacji wyobrażonych budowli. Niestety nim doczekaliśmy się takiego pozytywnego przewartościowania tej rzekomo gorszej architektury, wiele z wymyślonych i jedynie narysowanych budynków na długie lata zniknęło z pola naszego widzenia. Dotyczy to także projektów przekształcania miast i aglomeracji. Jako przykład Jarosław Trybuś przypomina plan przebudowy Warszawy, dokładnie cztery jego elementy. Pierwszy z nich to planowana na 1944 rok Wielka Wystawa Światowa – na prawym brzegu Wisły miały powstać ogromne tereny wystawowe z nowoczesnymi pawilonami i górującymi nad miastem wieżami-obeliskami. Drugi to nowy Dworzec Centralny z pobliskim 60-metrowym wysokościowcem na ul. Chmielnej (dworzec spłonął w 1939 roku, a pięć lat później został zniszczony przez Niemców, natomiast wieżowiec nigdy nie powstał). Trzecim z projektów miał być nowy Plac Piłsudskiego, a czwartym – zupełnie nowe Powiśle. Żaden z wymienionych projektów nie został jednak zrealizowany, a te „pomniki myśli, marzeń i możliwości swojej epoki” pozostają dla nas „nieobciążone niedomaganiami materii” i „trwają w stanie idealnym”.

pismo

Użyteczność – piękno – wirtualność. O architekturze, która istnieje, choć jej nie ma

Architektura wirtualna to architektura wyobrażona, architektura, która nigdy nie zaistnieje lub która jeszcze nie otrzymała takiej szansy; wreszcie – architektura, która powołana do życia z nieistnienia, trwała zbyt krótko, by pozostało po niej coś więcej niż tylko wspomnienie. Historii tak pojmowanej wirtualności przygląda się Roman Rutkowski. Zastanawia się, która z nich będzie architekturą przyszłości i jak wpłynie na krajobraz, w jakim żyjemy obecnie. Architektura nieistniejąca często była nazywana pogardliwie papierową. W latach 60. i 70. XX wieku twórcy i grupy takie, jak japońscy metaboliści, Archigram, Archizoom i słynne Superstudio tworzyli na papierze zupełnie nowe, fantastyczne światy przyszłej architektury. Wraz z pojawieniem się potężnych komputerów i grafiki komputerowej architektura papierowa przekształciła się w architekturę wirtualną, stając się zarówno narzędziem wykorzystywanym do projektowania nowych budynków, jak i okazją do snucia zupełnie nowych wizji. Pojawił się też taki rodzaj architektury wirtualnej, która istniała niegdyś, a dziś jest już zaledwie pełną nostalgii reminiscencją. Tak było ze słynnym modernistycznym osiedlem Pruitt-Igoe w St. Louis, nowojorskimi wieżami World Trade Center, ale też takimi budowlami jak mur berliński czy Villa NM Berkela. Okazało się bowiem – konstatuje Rutkowski – że znikanie budynków stało się konstytutywną cechą nowej architektury, która ostatni element witruwiańskiej triady użyteczności, piękna i trwałości zastąpiła wirtualnością.

pismo

Wirtualne jest niematerialne. Od atomów do bitów i z powrotem.

Do tej pory przestrzeń informacji podporządkowywaliśmy przestrzeni fizycznej, dziś mamy do czynienia z sytuacją odwrotną – to bity informacji zaczynają modelować świat rzeczywisty – pisze w swoim artykule Mirosław Filiciak. W latach 60. XX wieku informatycy badający interakcje ludzi i komputerów doszli do wniosku, że zarządzanie informacją stanie się łatwiejsze, jeśli dane przechowywane w komputerach będą przedstawiane jako obiekty fizyczne. Dzięki temu dziś, kiedy mówimy o bitach informacji zapisanych na dyskach naszych komputerów, korzystamy z takich słów jak dokument, plik, folder i biblioteka. Wszystkie one, choć odsyłają do przedmiotów istniejących rzeczywiście w naszym biurze lub domu, są jedynie podręcznymi wizualizacjami strumieni komputerowego kodu. Obecnie wszystko to ulega gwałtownej przemianie, ponieważ – jak twierdzi autor tekstu – „sfera bezcielesnych danych stopniowo scala się z fizyczną tkanką miasta”. Informacja nie jest już reprezentacją bytującą wyłącznie w przestrzeni wirtualnej, bezpiecznie odseparowanej od naszego codziennego życia, ale istnieje realnie jako znak, tag, zdjęcie lub tekst zapisany na skrawkach nierównoległej i niewirtualnej przestrzeni współczesnych miast. Ta nowa sytuacja otwiera przed nami zupełnie nowy świat, w którym przedmioty wirtualne odgrywają taką samą rolę jak rzeczywistość fizyczna. Stwarza to zarówno szanse, jak i zagrożenia – zmusza nas do ponownego przemyślenia problemu ludzkiej wolności, kontroli oraz bezpieczeństwa.

pismo

Idee krążące w przestrzeni

Piotr Knaś rozmawia z Marcinem Wójcikiem, twórcą miejskiego bloga krakoff.info (o podtytule „Nowe Miasto Kraków”) poświęconego w całości życiu w Krakowie. Autor tłumaczy, dlaczego tworzenie bloga przypomina życie w mieście i dlaczego zamiast pisać osobisty pamiętnik zdecydował się na stworzenie bloga poświęconego właśnie miastu. Przy okazji przedstawia amerykańską kulturę miejskich blogów oraz obywatelskiego wykorzystania Internetu. Z rozmowy możemy się również dowiedzieć, czy internetowi twórcy i komentatorzy mogą mieć realny wpływ na rzeczywistość niewirtualną – dowodem, że tak jest owocna blogowa dyskusja wokół kontrpasa dla rowerów w centrum Krakowa oraz reakcja władz miasta; inny przykład to blogerski pomysł na to, by mieszkańcy sami decydowali, gdzie sadzić drzewa. Marcin Wójcik opisuje też środowisko twórców Web 2.0, którzy za pomocą tagów, geotagów i różnorodnych strumieni informacji współtworzą niezwykle dynamiczną strukturę współczesnego miasta, będąc nie tylko jego mieszkańcami, ale również obserwatorami i współtwórcami – autorami zdjęć, filmów, tekstów, także akcji społecznych, projektów i inicjatyw. Miejscem ich łączącym jest miejska przestrzeń wirtualna – nowy wymiar przestrzeni realnej.

pismo

Leg – Godt

„Leg Godt” to – wbrew pozorom – nie Bóg klocków, ale wyrażenie oznaczające składanie części razem lub dobrą grę. Te dwa duńskie słowa stały się inspiracją dla twórców firmy Lego, którzy wykorzystali dwie pierwsze litery każdego ze słów, by stworzyć jedną z najlepiej dziś rozpoznawanych marek na światowym rynku. Lego to dziś nie tylko ponad 13 tys. różnego rodzaju klocków wyprodukowanych w prawie 8 tys. zestawów, ale ogromna społeczność klockowych fanów, również dorosłych. AFOL-e, czyli Adult Fans of Lego to grupa ludzi rozsianych po całym świecie, którzy ze składania klocków uczynili swoje hobby. Entuzjaści klocków rywalizują ze sobą w konkursach na najlepsze budowle, a nawet próbują stworzyć alternatywny – można by rzec – wirtualny świat klocków. W tym sensie każdy z członków społeczności AFOL-i to swoisty Bóg Lego, który tworzy swoje własne klockowe kreacje nazywane po angielsku MOC-ami (My Own Creations), ustala reguły rządzące dosłownie i w przenośni życiem klockowych bohaterów tzw. minifigów, czyli postaci ludzkich w systemie Lego, oraz buduje własne klockowe alter ego, służące później jako podpis wykonanych przez siebie prac (tzw. sig-figa, figurę podpis – ang. signature). O tej specyficznej społeczności pisze w swoim artykule Artur Wabik.

pismo

Konsensualna halucynacja

Dzięki literaturze science fiction mieliśmy dotąd okazję poznać różnorodne wyobrażenia przestrzeni przyszłości. Czytaliśmy o nieodkrytych lądach, podróżowaliśmy po odległych obszarach kosmosu, a nawet wnętrzu Ziemi. Wreszcie – z początkiem lat 80. – pisarze science fiction zainteresowali nas czymś zupełnie nowym – przestrzenią wirtualną. Od czasów Neuromancera Williama Gibsona to właśnie sieć komputerowa coraz częściej stawała się tworzywem fabuły nowych dzieł literatury science fiction. W swoim szkicu Andrzej Świech przedstawia trzy najciekawsze – jego zdaniem – przykłady książek tego gatunku. Obok wspomnianego już Neuromancera to Pieprzony los kataryniarza Rafała Ziemkiewicza oraz Irrehaare Jacka Dukaja. Pierwsza z nich przedstawia sugestywną wizję świata przyszłości, w którym najważniejszym towarem jest informacja, poruszanie się polega na przesyłaniu impulsów elektrycznych, a realna struktura przestrzeni to komputerowy kod. W powieści Ziemkiewicza – przeciwnie – przestrzeń sieciowa jest czymś podobnym do drzewa katalogowego, po którym człowiek porusza się zakładając specjalne gogle. Przemieszczanie się przypomina bowiem nurkowanie w plątaninie wyobrażonych kabli i wszechobecnych ekranów tworzących przedziwny wirtualny labirynt. U Dukaja przestrzeń wirtualna jest efektem błędu programu komputerowego, który zamyka użytkowników komputerów wewnątrz elektronicznej symulacji gry rządzącej się swoimi własnymi prawami – gry, w której nie można umrzeć, można za to zmienić swoją powierzchowność, tożsamość i biografię, a wszystko to w przestrzeni elektronicznych sześciokątów – heksagonów.

pismo

Poemat elektroniczny

Jeśli wirtualność to „empiryczne studiowanie świata nieistniejącego, ale możliwego”, to architektura jest bez wątpienia sztuką wirtualności. Wybitnym jej przedstawicielem był Le Corbusier – główny bohater szkicu Doroty Jędruch – dla którego projektowanie było pretekstem do realizacji cywilizacyjnej misji, przestrzenią, w której architekt antycypował nowe światy. Najlepszym tego przykładem był pawilon wystawowy Philipsa wybudowany przez Le Corbusiera i Iannisa Xenakisa w 1958 roku na wystawę światową w Brukseli. Jak mówi anegdota Le Corbusier nie projektował budynku, ale butelkę, w której zamknie swój elektroniczny poemat. Pawilon był jedynie pretekstem, „plastyczną powłoką mieszczącą funkcjonalny spektakl”, czyli szczególny modernistyczny rite de passage składający się z kompilacji obrazów, świateł i muzyki skomponowanej przez Edgara Varèse’a. Widz odwiedzający pawilon Philipsa mimowolnie przechodził ryt inicjacji. Oglądając spektakl Le Corbusiera stawał się przedmiotem demiurgicznych zabiegów architekta, tworzącego przestrzeń nowego świata. Corbusierowska wizja przyszłości, choć niepozbawiona wątpliwości i dwuznaczności, miała charakter quasi-religinej optymistycznej wiary w potęgę ludzkiej nauki i techniki, które przyczynią się do zaprowadzenia ogólnoludzkiej harmonii i szczęścia. Wirtualność projektowania miała umożliwić stworzenie tej rzeczywistości. Le Corbusier zapewne przyjąłby z zadowoleniem możliwości, jakie daje współczesna wizualizacja budynków i cyfryzacja projektowania, nigdy nie zgodziłby się jednak na to, by wirtualność architektury stała się sztuką dla niej samej.

pismo

Inny wymiar czasowości

Kathrin Franke rozmawia z Tobiasem Klichem o niecodziennym pomyśle równoczesnego wykonania pięciu różnych wersji chorału Herzlich thut mich verlangen z Pasji według świętego Mateusza Jana Sebastiana Bacha. Każda z wersji różni się harmonią i tonacją, a wykonane jednocześnie przypominają – jak mówi Klich – „pięć różnych światów możliwych równocześnie w jednej jedynej melodii”. Zamierzeniem pomysłodawcy tego przedsięwzięcia jest stworzenie przestrzeni wirtualnej, w której przeszłość, teraźniejszość i przyszłość zleją się w jedno i stworzą muzyczną namiastkę Deleuzjańsko-Leibniziańskiego „najlepszego z możliwych światów”. Wielość indywidualnych wykonań różnych wersji chorału Bacha, a zarazem jedność wykonania ich wszystkich naraz polegać będzie nie tylko na tym, że każdy wykonawca zagra we własnym tempie, a podział na scenę i publiczność zostanie zniesiony. Równoczesne wykonanie ma mieć jeszcze inny niebagatelny walor – ma powołać do życia zupełnie nową wirtualną przestrzeń pięciu niewspółmiernych światów możliwych sprowadzonych do jednej wirtualnej przestrzeni muzyki. Oczywiście, ceną za zderzenie ze sobą różnych linii czasowości oraz skok do przestrzeni równoczesności może być szaleństwo, ale autor lojalnie nas o tym ostrzega.

pismo

Rynek w Pesaro a bramy piekieł

Emiliano Ranocchi oglądając klisze z dawnych lat, tworzy imaginacyjny portret rodzinnego Pesaro i swoich włoskich przodków. Zastanawia się nad siłą wspomnień i pamięci. „Targ spożywczy to domena babci” – pisze w trybie oznajmującym, ponieważ choć patrzymy na nieruchome wizerunki, obcujemy z ludźmi, którzy niegdyś żyli naprawdę, a może nawet – jak zaznacza autor –jeszcze tam są. Ale nie poprzestaje na tym. Ranocchi pewnie kroczy dalej i pyta, na ile zapach owczych serów i rzodkiewek jest już jedynie ideą, abstrakcyjną reprezentacją dawnego doświadczenia, a na ile przywraca nas temu doświadczeniu? Powtarza tym samym gest Prousta. Bo czym tak naprawdę jest świat odciśnięty na kliszy? Czy jest w nim coś z realności? Czy obrazy, jakie wywołujemy z naszej pamięci, to zapis konkretnego niepowtarzalnego doświadczenia, czy raczej kawałek tworzywa, na którym z dnia na dzień nadpisujemy coraz to nowe wspomnienia z bliższej i dalszej przeszłości? Czy przyglądając się kliszy jesteśmy w stanie zobaczyć babcię autora kupującą tylko w drogich butikach, „gdzie ubrania przechowuje się w olbrzymich szafach z litego, ciemnego drewna, jak w zakrystii”, czy też jesteśmy skazani na literackie pośrednictwo autora wspomnień, pogodzeni z tym, że prawdziwa rzeczywistość na zawsze pozostanie dla nas niedostępna?

pismo

Art Dystrykt

“Autoportret” poleca nowy cykl wydarzeń w przestrzeni miejskiej Łodzi, mający na celu zmianę wizerunku i krajobrazu tego miasta. W pierwszej odsłonie zaprezentowany zostanie street art oraz działania performatywne.

Miejsce: Łódź, Pasaż Schillera;
czas: 27 czerwca 2009, od godziny 12.00.