Dzięki literaturze science fiction mieliśmy dotąd okazję poznać różnorodne wyobrażenia przestrzeni przyszłości. Czytaliśmy o nieodkrytych lądach, podróżowaliśmy po odległych obszarach kosmosu, a nawet wnętrzu Ziemi. Wreszcie – z początkiem lat 80. – pisarze science fiction zainteresowali nas czymś zupełnie nowym – przestrzenią wirtualną. Od czasów Neuromancera Williama Gibsona to właśnie sieć komputerowa coraz częściej stawała się tworzywem fabuły nowych dzieł literatury science fiction. W swoim szkicu Andrzej Świech przedstawia trzy najciekawsze – jego zdaniem – przykłady książek tego gatunku. Obok wspomnianego już Neuromancera to Pieprzony los kataryniarza Rafała Ziemkiewicza oraz Irrehaare Jacka Dukaja. Pierwsza z nich przedstawia sugestywną wizję świata przyszłości, w którym najważniejszym towarem jest informacja, poruszanie się polega na przesyłaniu impulsów elektrycznych, a realna struktura przestrzeni to komputerowy kod. W powieści Ziemkiewicza – przeciwnie – przestrzeń sieciowa jest czymś podobnym do drzewa katalogowego, po którym człowiek porusza się zakładając specjalne gogle. Przemieszczanie się przypomina bowiem nurkowanie w plątaninie wyobrażonych kabli i wszechobecnych ekranów tworzących przedziwny wirtualny labirynt. U Dukaja przestrzeń wirtualna jest efektem błędu programu komputerowego, który zamyka użytkowników komputerów wewnątrz elektronicznej symulacji gry rządzącej się swoimi własnymi prawami – gry, w której nie można umrzeć, można za to zmienić swoją powierzchowność, tożsamość i biografię, a wszystko to w przestrzeni elektronicznych sześciokątów – heksagonów.
Jeśli wirtualność to „empiryczne studiowanie świata nieistniejącego, ale możliwego”, to architektura jest bez wątpienia sztuką wirtualności. Wybitnym jej przedstawicielem był Le Corbusier – główny bohater szkicu Doroty Jędruch – dla którego projektowanie było pretekstem do realizacji cywilizacyjnej misji, przestrzenią, w której architekt antycypował nowe światy. Najlepszym tego przykładem był pawilon wystawowy Philipsa wybudowany przez Le Corbusiera i Iannisa Xenakisa w 1958 roku na wystawę światową w Brukseli. Jak mówi anegdota Le Corbusier nie projektował budynku, ale butelkę, w której zamknie swój elektroniczny poemat. Pawilon był jedynie pretekstem, „plastyczną powłoką mieszczącą funkcjonalny spektakl”, czyli szczególny modernistyczny rite de passage składający się z kompilacji obrazów, świateł i muzyki skomponowanej przez Edgara Varèse’a. Widz odwiedzający pawilon Philipsa mimowolnie przechodził ryt inicjacji. Oglądając spektakl Le Corbusiera stawał się przedmiotem demiurgicznych zabiegów architekta, tworzącego przestrzeń nowego świata. Corbusierowska wizja przyszłości, choć niepozbawiona wątpliwości i dwuznaczności, miała charakter quasi-religinej optymistycznej wiary w potęgę ludzkiej nauki i techniki, które przyczynią się do zaprowadzenia ogólnoludzkiej harmonii i szczęścia. Wirtualność projektowania miała umożliwić stworzenie tej rzeczywistości. Le Corbusier zapewne przyjąłby z zadowoleniem możliwości, jakie daje współczesna wizualizacja budynków i cyfryzacja projektowania, nigdy nie zgodziłby się jednak na to, by wirtualność architektury stała się sztuką dla niej samej.
Kathrin Franke rozmawia z Tobiasem Klichem o niecodziennym pomyśle równoczesnego wykonania pięciu różnych wersji chorału Herzlich thut mich verlangen z Pasji według świętego Mateusza Jana Sebastiana Bacha. Każda z wersji różni się harmonią i tonacją, a wykonane jednocześnie przypominają – jak mówi Klich – „pięć różnych światów możliwych równocześnie w jednej jedynej melodii”. Zamierzeniem pomysłodawcy tego przedsięwzięcia jest stworzenie przestrzeni wirtualnej, w której przeszłość, teraźniejszość i przyszłość zleją się w jedno i stworzą muzyczną namiastkę Deleuzjańsko-Leibniziańskiego „najlepszego z możliwych światów”. Wielość indywidualnych wykonań różnych wersji chorału Bacha, a zarazem jedność wykonania ich wszystkich naraz polegać będzie nie tylko na tym, że każdy wykonawca zagra we własnym tempie, a podział na scenę i publiczność zostanie zniesiony. Równoczesne wykonanie ma mieć jeszcze inny niebagatelny walor – ma powołać do życia zupełnie nową wirtualną przestrzeń pięciu niewspółmiernych światów możliwych sprowadzonych do jednej wirtualnej przestrzeni muzyki. Oczywiście, ceną za zderzenie ze sobą różnych linii czasowości oraz skok do przestrzeni równoczesności może być szaleństwo, ale autor lojalnie nas o tym ostrzega.
Emiliano Ranocchi oglądając klisze z dawnych lat, tworzy imaginacyjny portret rodzinnego Pesaro i swoich włoskich przodków. Zastanawia się nad siłą wspomnień i pamięci. „Targ spożywczy to domena babci” – pisze w trybie oznajmującym, ponieważ choć patrzymy na nieruchome wizerunki, obcujemy z ludźmi, którzy niegdyś żyli naprawdę, a może nawet – jak zaznacza autor –jeszcze tam są. Ale nie poprzestaje na tym. Ranocchi pewnie kroczy dalej i pyta, na ile zapach owczych serów i rzodkiewek jest już jedynie ideą, abstrakcyjną reprezentacją dawnego doświadczenia, a na ile przywraca nas temu doświadczeniu? Powtarza tym samym gest Prousta. Bo czym tak naprawdę jest świat odciśnięty na kliszy? Czy jest w nim coś z realności? Czy obrazy, jakie wywołujemy z naszej pamięci, to zapis konkretnego niepowtarzalnego doświadczenia, czy raczej kawałek tworzywa, na którym z dnia na dzień nadpisujemy coraz to nowe wspomnienia z bliższej i dalszej przeszłości? Czy przyglądając się kliszy jesteśmy w stanie zobaczyć babcię autora kupującą tylko w drogich butikach, „gdzie ubrania przechowuje się w olbrzymich szafach z litego, ciemnego drewna, jak w zakrystii”, czy też jesteśmy skazani na literackie pośrednictwo autora wspomnień, pogodzeni z tym, że prawdziwa rzeczywistość na zawsze pozostanie dla nas niedostępna?